-
Notifications
You must be signed in to change notification settings - Fork 0
/
Copy pathpan-tadeusz9400B.txt
executable file
·217 lines (192 loc) · 9.14 KB
/
pan-tadeusz9400B.txt
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
40
41
42
43
44
45
46
47
48
49
50
51
52
53
54
55
56
57
58
59
60
61
62
63
64
65
66
67
68
69
70
71
72
73
74
75
76
77
78
79
80
81
82
83
84
85
86
87
88
89
90
91
92
93
94
95
96
97
98
99
100
101
102
103
104
105
106
107
108
109
110
111
112
113
114
115
116
117
118
119
120
121
122
123
124
125
126
127
128
129
130
131
132
133
134
135
136
137
138
139
140
141
142
143
144
145
146
147
148
149
150
151
152
153
154
155
156
157
158
159
160
161
162
163
164
165
166
167
168
169
170
171
172
173
174
175
176
177
178
179
180
181
182
183
184
185
186
187
188
189
190
191
192
193
194
195
196
197
198
199
200
201
202
203
204
205
206
207
208
209
210
211
212
213
214
215
216
217
Sopl
Mścić się otwarcie? szturmem zamek zwalić w gruzy?
Wstyd!… bo by powiedziano, żem mścił się rekuzy!
Kluczniku, twoje serce poczciwe nie umie
Uczuć, ile jest piekła w obrażonej dumie.
Szatan dumy zaczął mi lepsze plany raić:
Zemścić się krwawo, ale powód zemsty taić,
Nie bywać w zamku, miłość z serca wykorzenić,
Puścić w niepamięć Ewę, z inną się ożenić,
A potem, potem jaką wynaleźć zaczepkę,
Pomścić się…
I zdało mi się zrazu, żem już serce zmienił,
I rad byłem z wymysłu i — jam się ożenił;
Z pierwszą, którąm napotkał, dziewczyną ubogą!
Źlem zrobił — jakże byłem ukarany srogo!
Nie kochałem jej. Biedna matka Tadeusza
Najprzywiązańsza do mnie, najpoczciwsza dusza —
Ale jam dawną miłość i złość w sercu dusił.
Byłem jako szalony, darmom siebie musił
Zająć się gospodarstwem albo interesem:
Wszystko na próżno! Zemsty opętany biesem,
Zły, opryskliwy, znaleźć nie mogłem pociechy
W niczym na świecie — i tak z grzechów w nowe grzechy,
Zacząłem pić.
I tak niedługo żona ma z żalu umarła,
Zostawiwszy to dziecię; a mnie rozpacz żarła!
Jakże mocno musiałem kochać tę niebogę,
Tyle lat!… Gdziem ja nie był: a dotąd nie mogę
Jej zapomnieć i zawżdy jej postać kochana
Stoi mi przed oczyma jakby malowana!
Piłem, nie mogłem zapić pamięci na chwilę,
Ani pozbyć się, chociaż przebiegłem ziem tyle!
Teraz oto w habicie jestem Bożym sługą,
Na łożu, we krwi… o niej mówiłem tak długo! —
W tej chwili, o tych rzeczach mówić? Bóg wybaczy!
Musicie wiedzieć, w jakim żalu i rozpaczy
Popełniłem…
Było to właśnie wkrótce po jej zaręczynach.
Wszędzie gadano tylko o tych zaręczynach;
Powiadano, że Ewa, gdy brała obrączkę
Z rąk Wojewody, mdlała, że wpadła w gorączkę,
Że ma początki suchot, że ustawnie szlocha;
Zgadywano, że kogoś potajemnie kocha. —
Ale Stolnik, jak zawsze spokojny, wesoły,
Dawał na zamku bale, zbierał przyjacioły.
Mnie już nie prosił: na cóż byłem mu potrzebny?
Mój bezład w domu, bieda, mój nałóg haniebny,
Podały mnie na wzgardę i na śmiech przed światem!
Mnie, com niegdyś, rzec mogę, trząsł całym powiatem!
Mnie, którego Radziwiłł nazywał: kochanku!
Mnie, com kiedy wyjeżdżał z mojego zaścianku,
To liczniejszy dwór miałem niżeli książęcy,
Kiedym szablę dostawał, to kilka tysięcy
Szabel błyszczało wkoło, strasząc zamki pańskie!
A potem ze mnie śmiały się dzieci włościańskie!
Tak zrobiłem się nagle w oczach ludzkich lichy!
Jacek Soplica! — Kto zna co jest czucie pychy…»
Tu bernardyn osłabiał i upadł na łoże;
A Klucznik rzekł wzruszony: «Wielkie sądy Boże!
Prawda! prawda! Więc to ty? i tyżeś to Jacku
Soplico? pod kapturem? żyłeś po żebracku!
Ty, którego pamiętam, gdy zdrowy, rumiany,
Piękny szlachcic, gdy tobie pochlebiały pany,
Gdy za tobą, kobiety szalały! Wąsalu!
Nie tak dawno! takeś zestarzał się z żalu!
Jakżem ciebie nie poznał po owym wystrzale,
Kiedyś tak do niedźwiedzia trafił doskonale?
Bo nad ciebie nie miała strzelca Litwa nasza,
Byłeś także po Maćku pierwszy do pałasza!
Prawda! o tobie niegdyś śpiewały szlachcianki:
*Oto Jacek wąs kreci, trzęsą się zaścianki,*
*A komu na swym wąsie węzełek zawiąże,*
*Ten zadrży, choćby to był sam Radziwiłł książę.*
Zawiązałeś ty węzeł i mojemu Panu!
Nieszczęśniku!… I tyżeś? do takiego stanu?
Jacek Wąsal kwestarzem? Wielkie sądy Boże!…
I teraz, ha! bezkarnie ujść tobie nie może,
Przysięgam: kto Horeszków krwi kroplę wysączył…»
Tymczasem ksiądz na łożu usiadł i tak kończył:
«Jeździłem koło zamku. Ile biesów w głowie
I w sercu miałem: kto ich imiona wypowie!
Stolnik zabija dziecię własne! Mnie już zabił,
Zniszczył!… Jadę pod bramę: szatan mnie tam wabił.
Patrz, jak on hula! Co dzień w zamku pijatyka,
Ile świec w oknach, jaka brzmi w salach muzyka!
I ten zamek na łysą głowę mu nie runie?…
Pomyśl o zemście, to wnet szatan broń podsunie.
Ledwiem pomyślił: szatan nasyła Moskali.
Stałem patrząc; wiesz, jak wasz zamek szturmowali.
Bo fałsz, żebym był w jakiej z Moskalami zmowie…
Patrzyłem. Różne myśli snuły się po głowie.
Zrazu z uśmiechem głupim, jak na pożar dziecko,
Patrzyłem; potem radość uczułem zbójecką,
Czekając rychło zacznie palić się i walić;
Czasem myśl przychodziła skoczyć, ją ocalić,
Nawet Stolnika…
Broniliście się, ty wiesz, dzielnie i przytomnie.
Zdziwiłem się. Moskale padali wkoło mnie.
Bydlęta, źle strzelają! Na widok ich klęski
Złość mię znowu porwała. — Ten Stolnik zwycięski!
I także mu na świecie wszystko się powodzi?
I z tej strasznej napaści z tryumfem wychodzi?
Odjeżdżałem ze wstydem. Właśnie był poranek.
Wtem ujrzałem, poznałem. Wystąpił na ganek,
I brylantową szpinką ku słońcu migotał,
I wąs pokręcał dumnie, i wzrok dumny miotał…
I zdało mi się, że mnie szczególniej urągał,
Że mnie poznał i ku mnie rękę tak wyciągał,
Szydząc i grożąc… Chwytam karabin Moskala,
Ledwiem przyłożył, prawie nie mierzył — wypala!
Wiesz!…
Przeklęta broń ognista!… Kto mieczem zabija,
Musi składać się, natrzeć, odbija, wywija,
Może rozbroić wroga, miecz wpół drogi wstrzymać;
Ale ta broń ognista… dosyć zamek imać,
Chwila, jedna iskierka…
Czyż uciekałem, kiedyś mierzył do mnie z góry?
Utkwiłem oczy we dwie twojej broni rury;
Rozpacz jakaś, żal dziwny do ziemi mnie przybił!
Czemuż? ach mój Gerwazy, czemuś wtenczas chybił?
Łaskę byś zrobił!… Widać, za pokutę grzechu
Trzeba było…»
Tu znowu brakło mu oddechu.
«Bóg widzi — rzecze Klucznik — szczerze trafić chciałem!
Ileż ty krwi wylałeś twoim jednym strzałem,
Ileż klęsk spadło na nas i na twą rodzinę,
A wszystko to przez waszą, panie Jacku, winę!
A wszakże, gdy dziś jegry Hrabię na cel wzięli,
Ostatniego z Horeszków chociaż po kądzieli,
Tyś go zasłonił, i gdy Moskal do mnie palił,
Tyś mnie rzucił o ziemię: tak nas dwóch ocalił.
Jeśli prawda, że jesteś księdzem zakonnikiem,
Jużci sukienka broni cię przed Scyzorykiem.
Bądź zdrów, więcej na waszym nie postanę progu
Z nami kwita, — zostawmy resztę Panu Bogu».
Jacek rękę wyciągnął, — cofnął się Gerwazy,
«Nie mogę — rzekł — bez mego szlachectwa obrazy
Dotykać rękę, takim morderstwem skrwawioną
Z prywatnej zemsty, nie zaś pro publico bono!»
Ale Jacek z poduszek na łoże upadłszy,
Zwrócił się ku Sędziemu, a był coraz bladszy,
I niespokojnie pytał o księdza plebana,
I wołał na Klucznika: «Zaklinam waćpana
Abyś został. Wnet skończę. Ledwie mam dość mocy
Zakończyć — Panie Klucznik, ja umrę tej nocy!»
«Co bracie? — krzyknął Sędzia — widziałem, wszak rana
Niewielka, co ty mówisz? po księdza plebana?
Może źle opatrzono — zaraz po doktora,
W apteczce jest…» Ksiądz przerwał: «Bracie, już nie pora!
Miałem tam strzał dawniejszy, dostałem pod Jena,
Źle zgojony, a teraz draśniono: gangrena
Już tu… Znam się na ranach, patrz, jaka krew czarna,
Jak sadza. Co tu doktor?… Ale to rzecz marna.
Raz umieramy: jutro czy dziś oddać duszę —
Panie Klucznik, przebaczysz mnie, ja skończyć muszę!
Jest w tym zasługa nie chcieć zostać winowajcą
Narodowym, choć naród okrzyczy cię zdrajcą!
Zwłaszcza, w kim taka, jaka była we mnie duma!
Imię zdrajcy przylgnęło do mnie jako dżuma.
Odwracali ode mnie twarz obywatele,
Uciekali ode mnie dawni przyjaciele;
Kto był lękliwy, z dala witał się i stronił:
Nawet lada chłop, lada Żyd, choć się pokłonił,
To mię zboku szyderskim przebijał uśmiechem.
Wyraz zdrajca brzmiał w uszach, odbijał się echem
W domu, w polu. Ten wyraz od rana do zmroku
Wił się przede mną, jako plama w chorym oku.
Przecież nie byłem zdrajcą kraju.
Moskwa mnie uważała gwałtem za stronnika.
Dano Soplicom znaczną część dóbr nieboszczyka;
Targowiczanie potem chcieli mnie zaszczycić
Urzędem. — Gdybym wtenczas chciał się przemoskwicić!
Szatan radził — Już byłem możny i bogaty;
Gdybym został Moskalem, najpierwsze magnaty
Szukałyby mych względów; nawet szlachta braty,
Nawet gmin, który swoim tak łacnie uwłacza,
Tym którzy Moskwie służą, szczęśliwszym,— przebacza!
Wiedziałem to, a przecież — nie mogłem.
Uciekłem z kraju!…
Gdziem nie był! com nie cierpiał!…
Aż Bóg raczył lekarstwo jedyne objawić:
Poprawić się potrzeba było i naprawić
Ile możności to…
Córka Stolnika ze swym mężem wojewodą,
Gdzieś w Sybir wywieziona, tam umarła młodo;
Zostawiła tę w kraju córkę, małą Zosię;
Kazałem ją hodować…
Bardziej niźli z miłości, może z głupiej pychy,
Zabiłem; więc pokora… wszedłem między mnichy.
Ja, niegdyś dumny z rodu, ja, com był junakiem,
Spuściłem głowę, kwestarz, zwałem się Robakiem,
Że jako robak w prochu…